Prof. dr hab. JERZY ZIÓŁKO

W środowisku naukowym w Polsce i zagranicą jest Pan, Panie Profesorze, postacią znaną i bardzo cenioną. Jest Pan autorem wielu publikacji, nauczycielem pokoleń studentów, dyplomantów i doktorantów. Proszę powiedzieć, jaki wpływ na wybór Pańskiej drogi zawodowej miał dom, rodzina?

Rodzice nie ingerowali w wybór moich studiów. Uważali, że powinienem to zrobić sam. Ale w sumie, oboje wywarli bardzo duży wpływ na całe moje życie, bo oboje byli ludźmi bardzo mądrymi. Posiadali też mądrość życiową. Wychowując mnie, powtarzali: „Zawsze rób najlepiej, jak potrafisz.” Zwłaszcza matka podkreślała: musisz dobrze wywiązywać się z powierzonych obowiązków, dobrze uczyć się, jesteś przecież ewangelikiem, itp.

Realizowali zasady protestanckiego wychowania…

Matka była osoba niezwykle religijną. W Radomiu, gdzie wychowywałem się do czasów studiów, była duszą Parafii. Potem, po wyprowadzeniu się do Gdańska, była przez bardzo wiele lat przewodniczącą Koła Pań w Parafii w Sopocie. Miała propozycję kandydowania do Rady Parafialnej, ale mówiła, że w Radzie to raczej ojciec powinien być. Ojciec do dzisiaj jest dla mnie wzorem. Jak wspomniałem, życiowo był niezwykle mądrym człowiekiem.

Jest Pan Profesor dumny ze swoich rodziców?

Oczywiście, jestem dumny, ale mam też w sercu jedno bolesne wspomnienie, z czasów, gdy robiłem doktorat. Pracowałem w nocy w domu; zestawiałem wyniki prac badawczych. Przyszedł do pokoju ojciec, aby powiedzieć, że powinienem iść spać. Zobaczył, co robię i powiedział: to jest taka praca, że ja mogę ją za ciebie zrobić. I rzeczywiście pomógł mi. A ten ból to stąd, że gdy obroniłem pracę doktorską, a po obronie doktorant ma zawsze słowo podziękowania, ja nie podziękowałem mojemu ojcu, oczywiście z wrażenia, ale do dzisiaj nie mogę sobie darować, że tego nie zrobiłem. A trzeba to było powiedzieć. Byłem z ojcem bardzo związany.

Skończył Pan Profesor Gdańską Politechnikę, jaki wydział?

Wtedy nazywał się: Wydział Budownictwa Lądowego. Dyplom robiłem u Profesora Boguckiego z konstrukcji stalowych. Po studiach rozpocząłem pracę w Mostostalu. To była więc branżowa firma. Pracowałem w niej 6 i pół roku. W końcowym okresie pracowałem równocześnie na pół etatu na Politechnice.

Na jakim wydziale zaproponowano pracę Panu Profesorowi?

Nie chciałbym tego rozwijać, ale nie było to typowe odejście z Mostostalu. W końcowym okresie zatrudnienia byłem tam głównym inżynierem w Oddziale Gdańskim Mostostalu Poznańskiego. Dyrektor techniczny obraził mojego kierownika oddziału i mnie na budowie przy robotnikach. Tego samego dnia złożyłem wymówienie i pojechałem do profesora z zapytaniem, czy może mnie przyjąć do pracy na Politechnice. Miałem szczęście do mądrych ludzi. Powiedział, że może, ale czy ja zdaję sobie sprawę, że na Politechnice będę miał pensję o połowę mniejszą, niż pracując w Mostostalu. Potwierdziłem, ale dodałem, że pracując dalej z robotnikami nie będę już miał autorytetu.

I zaczął Pan Profesor uczyć studentów i pracować naukowo…

Tak, ale chciałbym dodać, że praca w Mostostalu dała mi bardzo dużo, bo inaczej patrzy się na sprawy projektowania, wymiarowania konstrukcji, jeżeli ma się praktykę. Również inaczej prowadzi się wykłady. Studenci lubią, aby było odniesienie do praktyki, a nie tylko sprawy teoretyczne. Starałem się zawsze w taki właśnie sposób prowadzić zajęcia na Politechnice.

I docenili to studenci, Panie Profesorze. Na jednym ze zdjęć, które podarowali Panu na zakończenie drugiej kadencji sprawowania funkcji prodziekana ds. dydaktycznych, napisali Panu dedykację, którą chciałby otrzymać niejeden wykładowca: „Szczęśliwi ludzie, co za nauk skarby, skarbu serca nie oddali.” Wychował Pan całe pokolenia dyplomantów, również doktorantów.

No tak. Ilu mam dyplomantów, nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć. Przepracowałem na Politechnice 45 lat na pełnym etacie. Dyplomy prowadziłem co najmniej 40 lat. Dyplomantów było ponad 300. Natomiast, ilu miałem doktorantów, to już potrafię zliczyć, to jest mniejsza liczba: dwunastu, przy czym dwóch otrzymało nagrody Ministra Budownictwa za prace doktorskie.

Znakomite wyniki nauczania i nagrody doktorantów świadczą również o doskonałych umiejętnościach dydaktycznych Pana Profesora i Jego głębokiej wiedzy.

Doktorantom zawsze mówię, iż najlepiej, aby oni sami zaproponowali temat pracy doktorskiej, bo wtedy czują się współautorami tematu i z innym zaangażowaniem go realizują.

Cieszył się Pan Profesor zaufaniem studentów, ich poparciem, doceniły to władze uczelni, wybrany Pan został dziekanem Wydziału.

Może to jest za dużo powiedziane. W tym czasie wybory były symboliczne, to były raczej nominacje. Natomiast prodziekan ds. dydaktycznych musiał pozyskać pozytywną opinię studentów.

I został Pan prodziekanem ds. dydaktycznych?

Byłem przez dwie kadencje prodziekanem ds. dydaktycznych, a później prodziekanem ds. naukowych.

Był Pan ponadto, Panie Profesorze, znakomitym praktykiem, twórcą różnych projektów w kraju i zagranicą.

Wychodziłem z założenia, że Katedra Konstrukcji Metalowych, w której pracuję, jest Katedrą o nastawieniu praktycznym, nie teoretycznym. Wobec tego, aby być na bieżąco, trzeba mieć stały kontakt z praktyką. Ten sposób myślenia doprowadził do wykonywania różnych projektów. Na ogół nie były                to projekty wielkich obiektów, bo wtedy wymagana jest współpraca różnych branż.

A który z projektów utkwił Panu w pamięci?

Najsympatyczniej wspominam podniesienie dachu hali w Kętrzynie, gdzie ze względu na modernizację i zmianę rodzaju produkcji, trzeba było zamontować suwnicę do obsługi hali. A po to, aby zamontować suwnicę, trzeba było podtrzymać dach i go podnieść – halę podwyższyć o 3 metry. A ponieważ pokrycie dachowe miało być nadal używane (to nie była stara hala), wyszliśmy z założenia, że należy podnieść konstrukcję nośną i pokrycie. Właśnie wtedy wykorzystałem tam doświadczenia nabyte w Mostostalu. Adaptowaliśmy metodę, która była zastosowana przy montażu dużych zbiorników gazów i podnieśliśmy. To była połać dachowa 24 x 24 metry, ważyła około 40 ton. Podnieśliśmy ten dach na wymaganą wysokość czterema dźwigami hydraulicznymi w ciągu 8 godzin. Drugiego dnia w tym samym czasie została wykonana operacja druga. Podnieśliśmy drugą część dachu.

Był Pan głównym projektantem tej operacji?

Tak, głównym projektantem, oraz nadzorowałem operacje podnoszenia dachu. Wtedy też usłyszałem od inwestora, że są ogromnie zdziwieni, że w czasie całej operacji jesteśmy tak spokojni.

Pan Profesor ma jeszcze kontakty z rafinerią w Płocku…

Już dwudziesty szósty rok pracuję w rafinerii w Płocku. Jestem konsultantem ds. remontów i modernizacji zbiorników, których rafineria posiada około trzystu. Tam ciągle coś się dzieje, trzeba coś zmieniać, naprawiać. Ta praca daje mi dużą satysfakcję, a po tylu latach czuję się w rafinerii jak w domu.

Oglądałam zdjęcie Pana Profesora przy ogromnym kamieniu na tle ogromnych zbiorników. Na tablicy umieszczonej na nim widnieje tylko jedno nazwisko: autor projektu prof. Jerzy Ziółko, Polska, oddano do eksploatacji: wrzesień 2003 r.

Te ogromne zbiorniki dla Białorusi, każdy o pojemności 75 tys. m3, to uwieńczenie mojej pracy. To dwa zbiorniki przy rurociągu naftowym, który prowadzi z Rosji do Polski i Czech, ko autora projektu, widniejących w tle, zbiorników którym przekazywana jest ropa. Każdy rurociąg musi mieć baz zbiorników, na wypadek awarii, aby zapewniona była ciągłość dostaw ropy.

Pan Profesor jest autorem projektu…

Tak, jestem głównym projektantem projektu, i oczywiście cały zespół kolegów – asystentów współdziałał przy tym. Później prowadziłem nadzór autorski. Było mi bardzo przyjemnie, że kierownikiem budowy został mój dawny student, który przed dwunastu laty pod moim kierunkiem wykonał pracę dyplomową. Pracował w Mostostalu i okazał się wyjątkowym specjalistą w zakresie budowy zbiorników.

Mistrz przekazał swoją wiedzę swojemu uczniowi…

Duże słowa, ale coś w tym jest…

A jeśli chodzi o publikacje naukowe Pana Profesora…

Jestem autorem lub współautorem trzynastu książek, z których dwie zostały przetłumaczone na język rosyjski i wydane w Moskwie. W 2005 roku, wspólnie z trzema profesorami ze Słowacji, wydaliśmy w Londynie, w języku angielskim, książkę p.t. „Wzmacnianie i modernizacja konstrukcji stalowych”. Dwaj współautorzy, to pracownicy Politechniki w Bratysławie, a trzeci – Politechniki w Żylinie. Z tym, że ten z Żyliny jest Czechem, a jeden z Bratysławy ma węgierskie pochodzenie. Książkę, można więc powiedzieć, napisali: Polak, Czech, Węgier i Słowak. Mam jeszcze inne ciekawe wspomnienie, dotyczące promocji tej książki. Słowacy mają zwyczaj przeprowadzania, jak mówią, „chrztu książki”. Na uroczystym zebraniu, pod przewodnictwem rektora lub prorektora ds. naukowych, w obecności zaproszonych gości, odbywa się akt „chrztu”. Gałązkę – kropidło zanurza się w szampanie i kropi nim książkę, którą przedtem oczywiście zabezpiecza się plastikowym woreczkiem. Właśnie podczas tej uroczystości rektor powiedział ciepło, że książka jest międzynarodowa, bo została wydana w Londynie i napisana przez czterech profesorów czterech narodowości.

Pańska praca i działalność naukowa zostały uwieńczone licznymi nagrodami.

Otrzymałem m.in.: Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski i Medal Komisji Edukacji Narodowej. Jestem też m.in.: członkiem zagranicznym Ukraińskiej Akademii Budownictwa i członkiem Rady Naukowej kwartalnika poświęconego budowlanym konstrukcjom stalowym, w Kijowie.

Wspominał Pan Profesor, że jest już emerytem. A tymczasem, w bieżącym roku akademickim powierzono Panu prowadzenie na Politechnice Gdańskiej nowego kierunku: Rewaloryzacja konstrukcji stalowych. Prowadzenia nowych kierunków nie powierza się chyba zwyczajnym emerytom?

W pierwotnych założeniach przedmiot ten miał wejść do programu studiów za cztery lata. Z niewiadomych powodów, został wprowadzony do wykładów w tym roku. Dowiedziałem się o tym trzy dni przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego czyli 1. października.

Jest Pan Profesor autorem programu nauczania tego przedmiotu…

Do wykładu trzeba się przygotować. Pomaga mi w tym wspomniana wyżej książka. Ponadto, studenci specjalnie dobrze odbierają przykłady modernizacji obiektów, które mogą zobaczyć. Staram się więc maksymalnie nasycić wykład przykładami z Gdańska. W naszym mieście jest bardzo dużo ciekawych realizacji. Jeden z najświeższych to zadaszenie dziedzińców na Politechnice w Gmachu Głównym. Operacja ta była zrealizowana 3 lata temu. Zrobiłem wtedy dużo zdjęć, które wykorzystuję do obecnie prowadzonych wykładów.

Panie Profesorze, wykłada Pan na Politechnice Gdańskiej, ale również inne uczelnie doceniły Pana zdolności, wiedzę i doświadczenie.

Jeżdżę do Bydgoszczy. Tam prowadzę głównie wykłady na studiach zaocznych i przyznam, że sprawia mi to dużą przyjemność. Za kształcenie na studiach zaocznych ludzie płacą, a jak płacą, to tym bardziej chcą się czegoś nauczyć. Słuchacze, najczęściej są już aktywni zawodowo, a więc angażują się w wykład. Wykład nie jest tu monologiem, są pytania; a dla wykładowców nie ma nic przyjemniejszego, jak odzew z sali, zainteresowanie. Ponieważ ci ludzie mają już jakąś praktykę zawodową, więc zadają pytania, na które czasami odpowiadam dopiero na następnych zajęciach, bo nie chcę im odpowiedzieć byle czego.

Może przejdźmy teraz do Pana działalności na terenie Parafii Ewangelickiej w Gdańsku – Sopocie. Był i jest Pan aktywnym członkiem naszej społeczności. Przez dwie kadencje pełnił Pan funkcję prezesa Gdańskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego. Potem wybrany Pan został członkiem Rady Parafialnej i tę funkcję pełni Pan nadal.

O tym trudno mi mówić, zwłaszcza ostatnio. Od czasu, gdy mam zajęcia w Bydgoszczy, nie zawsze potrafię to wszystko połączyć i dlatego moje działanie na terenie Parafii jest, według mnie, niezadowalające. Chciałbym, żeby było inaczej, ale i wiek, i obowiązki, które pomimo emerytury wcale wyraźnie się nie zmniejszyły, ograniczają tu moją aktywność. Jeśli chodzi o Polskie Towarzystwo Ewangelickie (P.T.E.), nie było żadnych przykładów, na których mogłem się oprzeć, ponieważ wcześniej takiego Towarzystwa w Gdańsku nie było. Nie miałem też doświadczenia w tym zakresie. Inżynier J. Zubrzycki i ja przyjęliśmy założenie, że Towarzystwo nie powinno ograniczać się do dublowania tego, co dzieje się w Kościele. Dlatego organizowaliśmy wycieczki poszerzające wiedzę. Szczególnie dobrze ludzie wspominali wycieczkę „Śladami Mennonitów”, która poprzedzona została wykładem prof. E. Kizika z Uniwersytetu Gdańskiego. Potem Profesor, jako przewodnik, pojechał z nami na Żuławy, bo tu Mennonici mieli swoje siedziby. To była bardzo interesująca wycieczka. Nawiązaliśmy też bliską współpracę z analogicznym Kołem P.T.E. w Toruniu, z którym ponad trzy lata wymienialiśmy doświadczenia. Nasi członkowie byli w Toruniu dwa razy, zwiedzając miasto i okolice, torunianie byli również u nas. Poza tym, organizowaliśmy bardzo interesujące spotkania i wykłady.

Tak, pamiętam – m.in. z prof. K. Karskim, z ks. prof. Milerskim. Ta – przez panów zapoczątkowana działalność jest kontynuowana. A działalność w Radzie parafialnej, Panie Profesorze?

Moja praca w Radzie Parafialnej ogranicza się przede wszystkim do udziału w posiedzeniach, na których trzeba być doradcą oraz podejmować różne, często trudne i odpowiedzialne decyzje dotyczące działalności, remontów, spraw personalnych, finansowych i innych.

To bardzo odpowiedzialna praca, Panie Profesorze. Będę wyrazicielem całej Parafii gdy powiem, że jesteśmy dumni, gdy słyszymy lub obserwujemy, że nasi współwyznawcy są ludźmi wychowanymi w duchu protestanckiej odpowiedzialności, są wykształceni oraz zajmują stanowiska, które przynoszą korzyść i dobro innym ludziom. Że realizują protestancki etos pracy i są wzorem do naśladowania. Takim człowiekiem jest Pan, Profesorze. Bardzo Pana za to cenimy i dziękujemy.

Rozmawiała Jolanta Warczyńska
Gdański Rocznik Ewangelicki, 2008